Arancia
Administrator
Dołączył: 05 Paź 2005 |
Posty: 687 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: z Pomarańczy |
|
|
Wysłany: Śro 22:56, 16 Lis 2005 |
|
|
|
|
|
Na razie tyle, 14 tys. Nie jestem pewna, czy dam więcej i nie jestem pewna, czy zrozumiecie to. Bo ja też nie rozumiem.
„Najpierw było nic... a potem... potem byłem ja...” pomyślał. „Coś nie tak. Zanim byłem ja, był ktoś jeszcze. Kto?” nie mógł sobie przypomnieć. Wstał i przeciągnął się. Popatrzył uważnie na miasto, które rozpościerało się przed nim. Szepnął coś cicho. Poszedł gdzieś dalej, żeby nie widzieć tego wszystkiego. Żal mu się zrobiło samego siebie. Rzadko rozpaczał nad sobą. Każda normalna istota pewnie nie mogłaby znieść takiego życia. On Tam był, razem z Nią. Tak, teraz sobie przypomniał, to była Ona. A może nie? Ludzie o Niej zapomnieli, a on żył w jakiś sposób z nimi. Teraz już nie pamiętał, kim Ona była. Kimś ważnym. Może nawet... nie, ich wtedy jeszcze nie było. On był Drugi. I właśnie teraz Drugi rozpoczął wędrówkę w poszukiwaniu Pierwszej. Zapomniał, że Ona była na Początku. Zapomniał, gdzie jest Początek. Zapomniał...
***
W stanie nieważkości ktoś próbował znaleźć kogoś. To znowu Wszechmogący, Sheram też tam był. Czuł wyraźnie, że On kogoś szuka, rozkazuje mu wrócić. Ale na kogo mógłby zwrócić uwagę ktoś taki? „To nie może być nieważna istota” - kiedy tylko Sheram to zrozumiał, szybko się wycofał. Zeskoczył z muru Wielkiego Miasta i poszedł dalej. Wędrował już bardzo długo. Spotkał się z wieloma próbami przygarnięcia go. Zamyślił się, co takiego ludzie w nim widzą. Nie był przecież ani wychudzony, ani nie wyglądał na głodnego, czy dreptającego bez celu, jak większość jemu podobnych. Z determinacją, na jaką nikogo nie byłoby stać, szedł cały czas, nie przerywając swojej wędrówki. Z własnej woli przystanął tylko raz, kilka godzin temu, żeby Ją odszukać. Jednak niczego nieświadomi ludzie zatrzymywali go, żeby sobie popatrzeć na niego, lub...
- Mamo, mamusiu, popatz! Kotek, kotecek!- zaszczebiotała mała, słodka istotka ubrana w rozkosznie różową sukieneczkę. W uszach miała małe, błękitne kolczyki, a na nogach buciki na obcasikach pod kolor sukienki, z niebieskimi kokardkami, żałośnie sterczącymi do góry. – Kotecku, co ty lobis? Choć do mnie, nie bój się.
Nagle słodka istotka zaniosła się równie słodkim szlochem.
- Mamusiu! On się boi! Mamusiu! Ja chce kotka!
- Cicho, kochanie - wysoka kobieta w żakiecie, z ostrymi jak brzytwa szpilkami podeszła do swojej córki. Popatrzyła nieco wrogo na kota - Weźmiemy go, ale nie może u nas zostać. Jutro za... - słowa matki utonęły w głośnym płaczu jej małej pociechy.
- Już dobrze, dobrze, zostawimy go na razie w domu, a teraz jedźmy do kościoła- mała kapryśnica natychmiast ucichła. Kot powędrował spokojnie do domu. Nie chciał przerywać swojej wędrówki, ale postanowił zatrzymać się tu na jakiś czas. Może długo, może krótko, teraz sam o tym nie wiedział.
Dotarł do ciężkich, dębowych drzwi. Kiedy jednak dotknął je łapą zauważył, że są z plastiku. Czy wszystko tu takie było? Sztuczne i przypominające, nic prawdziwego...
***
- Nienawidzę cię... Nienawidzę!
- Zadyszka? Nie potrafisz więcej? Nigdy nie będziesz lepsza, bo to ja jestem naj... Co ty robisz?
Czarna włócznia trafiła prosto w stojące za nim drzewo. Sztuczne drzewo.
- Nie rozumiesz? Ja tego już nie żałuję. Za późno na żal... – odpowiedziała ze smutkiem. – Jeśli popełnisz kiedyś błąd też to zrozumiesz. Albo nie...
Szybkim ruchem ręki przywołała do siebie włócznie. Nie szeptała żadnych zaklęć, nic. Po prostu machnęła ręką.
- Jak to zrobiłaś? – był zdziwiony, co najmniej zdziwiony. Wiedział, że ma moc, ale żeby aż taką? Nawet nie miała przychylności Wszechmogącego. Bez tego każdy stawał się jak bezużyteczny robak. Bez mocy, wiecznie błagający o łaskę. A Ona była silniejsza od Zastępcy.
- Nie rozumiesz, Gabrielu... Zbyt mało rozumiesz, największy z Aniołów. Zastępco? Kto cię tak nazwał? – najzwyczajniej w świecie szydziła, to było dla niego nie do zniesienia. – Jesteś najważniejszy? Za co? Za głupotę. Ominął mnie, Pierwszą. Ominął Drugiego. Trzeciego zesłał do opieki Piekłem, a Czwartego wysłał w bezpowrotną podróż po Wszechświecie. Ty jesteś Piąty i teraz najważniejszy. Zastępca – dodała kpiąco.
- Idź stąd! Wynoś się!
- Spokojnie. Nie zamierzam. Nie lubisz krytyki? To dobrze.
Wpatrywał się w Nią. Była piękna – czarne włosy, czarne oczy, czarny strój, czarna włócznia i prawie białe ciało. Nic dziwnego, w końcu Wszechmogący stworzył ją jako wzór dla kobiety idealnej. Odrzucił te myśli. Stanowczo nie powinien tak myśleć. Utkwił oczy w ziemi pod stopami. A raczej imitacji ziemi.
- Słuchaj... – podniósł głowę. Już Jej nie było. Odeszła. „Głupia. Kiedyś i tak ją pokonam. Wtedy będzie moja...”
***
- Czemu akurat do mnie przyszedłeś? – dziewczyna z uwagą przyglądała się kotu. A on przyglądał się jej. Miała długie, rude włosy szare oczy i szczupłą twarz. Jeszcze przed chwilą w uszach miała słuchawki, a w ręku książkę. Ciężki tom wypadł jej z rąk. Otrzymała odpowiedź.
- Bo tak mi się podoba.
- Aha – odparła dobrze wiedząc, że gadający kot nie może być normalny. – Jak się nazywasz?
- Sheram. A ty Kate. – przytaknęła. Nie zdziwiło ją już nawet to, że jej towarzysz to wie. – Zatrzymam się tu na trochę. Ale nie mów swojej matce, że tu jestem. Powiedz, że nie widziałaś żadnego kota. Albo po prostu nic nie mów.
- Dobrze – odpowiedziała, prostując nogi i uważnie przyglądając się czubkom swoich glanów. Obok niej położył się Sheram, mrucząc jak zupełnie zwykły kot.
***
Melancholijnym spojrzeniem oglądała okolicę. To było jej Królestwo: puste. Wszędzie tylko błękit, ciemne chmury nad głową, kamienie, trochę trawy i goła ziemia. Nic więcej. Ale wiedziała, że na więcej nie może sobie pozwolić. O więcej muszą walczyć ci, którzy zostaną tu zesłani. Gdzieniegdzie dostrzec można było rozmazane sylwetki Aniołów oraz ludzi, którzy Nie Pasowali Nigdzie. Wszechmogący chciał założyć Czyściec, ale w tą instytucje musiałby włożyć dużo własnej pracy. Zdecydowanie lepiej wyszedł na Niebie – tym zajmowali się Stróże, więc do opieki kolejną pozaziemską oficyną zostałby on sam. Zesłanie do Pierwszej było najprostsze. Ustawić jakiegoś głupawego Aniołka na Skrzyżowaniu i po sprawie. Resztą zajmie się Ona. Więc Pechowe Anioły zabierały ze sobą dobra wiecznej drogi – ziarna, kawałki drewna, zabłąkane zwierzęta. Traktowały to jako dar dla ich opiekunki Luelle, Anielicy Śmierci. Lub, jak kto woli, życia, ale innego, zdecydowanie gorszego...
***
Uśmiechnęła się.
- Czyli w domu nie było żadnego kota?
- Nie. Zresztą skąd? – odpowiedziała Kate. Mała Emily natychmiast się rozpłakała. Matka próbowała ją uspokoić i pocieszyć, lecz zamierzenia nie przyniosły żadnych skutków poza jeszcze głośniejszym szlochem. Starsza siostra od razu wykorzystała zamieszanie i wymknęła się na swój strych. Kiedy weszła kot jak na zawołanie przeciągnął się i wstał.
- Chciałabyś wiedzieć coś o mnie? – znowu wiedział, co Kate ma na myśli. – Dobrze, opowiem Ci. Ale mi pomożesz.
Skinęła bardzo powoli głową, nie będąc pewna na czym ta „pomoc” miałaby polegać.
- Słyszałaś już gdzieś moje imię?
- Ja... tak, chyba tak – odpowiedziała niepewnie.
- Tak myślałem. Więc na pewno wiesz coś o Luelle... – rozmarzył się. Koty rzadko marzą, bo wystarcza im to co mają. Niektóre, bez domu o ciepłym kominku i jedzeniu. Koty domowe marzą zaś o wolności, ale nie szukają jej. A Sheram marzył i szukał. „Ale on nie jest kotem” – pomyślała Kate. – „Chyba...”
- Luelle, władczyni upadłych Aniołów, bla, bla, bla... tak?
- Mhm. Nawet powstały sekty jej wyznawców. A księża tępią to wszystko i uważają za herezje. Że owszem, święty jakiśtam pisał o niej, ale jako o wysłannicy diabła, a nie boskiej istocie o wielkiej mocy – zakończyła.
- No tak, o tym też słyszałem. Ludzie naprawdę bzdury wymyślają. Owszem, Luelle istnieje – ale jest zupełnie inaczej. A ja jej szukam...
***
- Ona jest bardzo bezczelna, Najwyższy.
- Wiem... I co z tego? Nie należy się nią przejmować, tylko robić to, co trzeba. Chyba znasz swoje obowiązki. Jeśli nie, mogę ci je przypomnieć, Gabrielu.
- Nie, naprawdę nie musisz, Panie –odpowiedział Archanioł, dobrze pamiętając sobie swoje pierwsze „przypomnienie”. Było trochę bolesne. – Tylko, że ona sprawia kłopoty.
- Jakie?
- Chciała mnie zabić... – zaczął niepewnie.
- Zabić? Ciebie się nie da zabić i dobrze o tym wiesz! – wściekł się, niedobrze. Ale trzeba mówić prawdę...
- Problem w tym, że ona potrafi mnie zabić – zakończył z rozpaczą w głosie. W końcu czego nie mówią zdesperowani...
- To jest niemożliwe – uciął Wszechmogący.
***
Niektórym ludziom zwierzęta sprawiają kłopoty. W ogromnej większości tymi zwierzętami są koty. Koty jedzą i śpią. Trzeba po nich sprzątać, a one dalej wywalają cały dom do góry nogami. Nie odwdzięczają się za nic. Nie są przyjaciółmi, jak psy, są egoistami. Nie pomogą przynosząc gazetę, nie zaszczekają radośnie na powrót pana, nie obronią. No i po co komu takie zwierzęta? Tylko zawracają głowę. A jednak jest tyle osób, które koty uwielbia. A jednak kotom oddawano cześć. A jednak to koty są magiczniejsze od pospolitego od pospolitego psa, nawet najwierniejszego i najmądrzejszego. Więc Sheram musiał być kotem... Tylko dlaczego nad kotami wszyscy się litują i wszyscy tak koty chcą ratować? Tego już nikt nie wie. Chyba, że koty...
***
Niewysoka dziewczyna, w wieku na oko czternastu lat szła spokojnie przez dziwną niebieską drogę. Nie była jakoś specjalnie zaskoczona: droga jak każda inna. Już to, że ziemia była błękitna to co innego. To tylko sprawiło, że dziewczyna postanowiła nie przechodzić tą drogą drugi raz. Jeśli nie będzie innej, to trudno. Zostanie tam, gdzie ją ten niebieski szlak poprowadzi. Zawsze to lepsze wyjście niż powrót czymś takim do znienawidzonego domu. Droga dłużyła się niemiłosiernie, gdy nagle dostrzegła aniołka. Mały, słodki cherubinek wyglądający, jakby spadł prosto z barokowego ołtarza w kościele. Minę miał głupkowatą i pochrapywał. Nagle podskoczył do góry, obdarzając wszystko wokół niezbyt przytomnym spojrzeniem. Dziewczyna tylko popatrzyła na niego kpiąco i poszła dalej, prosto. Była też strzałka w lewo z jakimś niewyraźnym napisem. Jednak ta droga również była błękitna, więc skręt w prawo najwyraźniej nie przyniósłby żadnych zmian. Aniołek leciał za nią, krzycząc coś, ale go nie słyszała. Po prostu szła dalej, nie zwracając na nic uwagi. Nawet na skręcającą w lewo czarną drogę, która chyba powinna być jej drogą...
***
Patrzyła się na niego dziwnie. No tak, w końcu nie codziennie słucha się kota opowiadającego historię jednej z najbardziej interesujących istot we wszechświecie. Zresztą „interesujący” to chyba złe słowo... niektórych po prostu nie sposób nazywać interesującymi...
- Ja po prostu muszę ją znaleźć. Rozumiesz? – upewnił się jeszcze, chociaż wiedział, że ona zrozumie. Była niezwykła i nie miała innego wyjścia niż pomoc. Tak już to zaplanował Los...
***
Los nigdy nie miał wolnego czasu. Teraz siedział na krawędzi klifu i machał swobodnie nogami, pisząc coś w swojej wielkiej księdze. Innym razem pracował przy swoim biurku w gigantycznym pokoju. Miał tam wysokie półki sięgające sufitu z jego starymi księgami.
Był szczęśliwy, bo robił to co lubił i miał w tym wolną rękę. Wszechmogący, zazwyczaj leniwy nigdy nie ingerował w jego pomysły. Więc ludzie zawsze byli zależni od Losu, którego niektóre pomysły były naprawdę potworne. Jednak niektóre „ciężkie przypadki” zdarzały się z winy rozradowanych Aniołków, świętujących to czy inne święto, lub po prostu bawiących się. Los nienawidził Anielątek i zawsze mu one przeszkadzały. Często się zastanawiał skąd one się biorą. Chyba nie z tych małych dzieci o mądrych twarzyczkach, które wydawały się wszystko rozumieć, a którym przygotował tak ciężkie życie. A właściwie jego brak.
I tu koło biednych dzieci się zamykało. Kiedy tylko zdał sobie sprawę, że Aniołki to te wszystkie niemowlaki i nieco starsze, tragicznie zmarłe bachorki postanowił wymyślać jak najmniej takich historii. Ale lubił być okrutny...
***
- Pani...
- Tak? – odwróciła się i spojrzała na niego.
- Czy... czym się tak smucisz? – zapytał nieśmiało.
- Nie zauważyłeś jeszcze, że ja zawsze taka jestem?
Odpowiedział milczeniem.
- Chyba nie chcesz mi teraz powiedzieć czegoś w stylu „Jutro też jest dzień” albo „Głowa do góry!”?
- Nie, oczywiście, że nie. Tu nie ma czasu. Tu nie ma dni – stwierdził. Prawda?
- Cieszę się, że rozumiesz. Tutaj chyba każdy to zrozumiał – zakreśliła wokół niewyraźny ruch, jakby chcąc określić tych „każdych”.
Po chwili milczenia dodała:
- Chodź, pokażę ci coś.
Poszedł za nią. Aż do tego zakątku w „Jej Ciemnym Lesie” w którym mieszkała. I nie zobaczył tu tronu, tak jak myśleli wszyscy... Nic tu nie zobaczył. Było tak samo jak gdzie indziej. A o tym miejscu krążyły takie legendy... Ci, którzy nienawidzili Luelle twierdzili, że chowa tu bogactwa a swoich „poddanych” traktuje źle odbierając im wszystko. A ona im wszystko dawała, nie zostawiając nic dla siebie...
***
Szła równym krokiem jedną z głównych ulic Wielkiego Miasta. Szła. „Jak to dziwnie brzmi w stosunku do mnie. Zawsze gdzieś biegam” myślała. Rzadko miała okazję spokojnym krokiem iść w stronę domu, nie spieszyć się, móc myśleć o sobie, a nie o pracy i po drodze wstąpić do nie odwiedzanej od lat kawiarenki.
Szła.
Przystanęła na chwilę, by obejrzeć jakąś wystawę. To był sklep z zabawkami. Na wystawie zobaczyła dużego, brązowego misia. Popatrzyła na niego zawadiacko i uśmiechnęła się do siebie. Jej pierwsze, prawdziwe pieniądze... wreszcie ktoś ją docenił, czemu nie wykorzysta tego w jakiś inny sposób niż odłożenie do śmiesznej różowej świnki? Weszła do środka i poprosiła o misia z wystawy. Sprzedawczyni dziwnie na nią popatrzyła, ale po chwili zobaczyła błysk w jej oku i miś wylądował w wielkiej płóciennej siatce, za którą zapłaciłaby pewnie z 10 złotych. Wyszła zadowolona z siebie i chyba po raz pierwszy od bardzo dawna była zadowolona z siebie i mile nastawiona do ludzi.
Szła.
Zwykle wracała do domu zawsze tym samym autobusem. Dziś postanowiła przejechać się innym, jeżdżącym drogą okrężną i przejść do jej mieszkanka na przedmieściach przez pola. Miała na sobie biały płaszcz, rozpuściła włosy i pełna serdeczności pomogła starszej pani przejść przez ulicę. Torba nigdy nie była dla niej tak lekka, a świat tak piękny.
Szła.
W tramwaju usiadła, czego nie robiła właściwie nigdy, Zawsze stała, tak było jej wygodniej. Wszyscy ludzie byli tacy mili, ona czuła się jak motyl, wydawało się, że szczęście będzie trwać wiecznie...
BUM.
|